To miał być normalny, świąteczny Dzień Niepodległości 11 listopada 2014 r. I tak się też zaczął kiedy spotkaliśmy się na uroczystej Mszy św. w kościele św. Kazimierza w Policach.
Jednak nie wszyscy z "Samej Ramy" słuchali słów ks. kan. Waldemara Gasztkowskiego i udali się do miejsca szczególnie interesującego w tym dniu – pod tablicę poświęconą pamięci Powstańców Wielkopolskich, którzy dla naszej Ojczyzny przynieśli zrąb niepodległości, a że w tych walkach brali udział nasi dziadkowie, to obowiązek serca wzywał… Tablica ta umieszczona jest właśnie na elewacji gmachu Szpitala Klinicznego przy al. Powstańców Wlkp.. Miejsc pamięci jest u nas sporo, ale to jest szczególne, bowiem od lat opiekę nad nim sprawuje nasz łarpiowo-rowerowy kolega Andrzej. Nie zapomnieliśmy o zatknięciu stosownej flagi.
Dzień pochmurny i mglisty cośkolwiek, a do podróży człeka ciągnie, to i nie móżdżąc wiele załadowaliśmy rowery i łaciatą Julkę do bagażnika samochodu - „blaszaka” (T4) i ruszyliśmy przed siebie w „nieco nieznane” - przez Podjuchy i Gryfino, przez piękny most na Odrze Wschodniej na Międzyodrze i dalej do Mescherin (Niemcy). Tam są wzgórza, gdzie na jednym z nich jest świetny punkt widokowy na doliną Odry. Niestety, mgielna aura nie pozwoliła rozkoszować się piękną panoramą, ale na przekór aurze parę fotek zrobiliśmy.
Z Mescherin ruszamy się do naszego celu wyprawy – Cedyńskiego Parku Krajobrazowego, ale jedziemy przez schludne Niemcy – najpierw do Gartz i dalej do Schwedt i Krajnika. W Gartz jest kilka atrakcji architektonicznych, przez jedną z nich Bramę Szczecińską wjeżdżamy do miasta. Ciekawym zabytkiem jest „Kościół św. Szczepana zbudowany na przełomie XIII i XIV wieku w stylu gotyckim, murowany. Zniszczony w 1945 r., zachowany chór i transept. Pozostawiony w formie trwałej ruiny” (Wiki).
Kilka pomniejszych atrakcji po drodze i lądujemy nad Odrą w miejscu gdzie niegdyś był most na Międzyodrzu. Mostu tego nie odbudowano po wojennych zniszczeniach, ale trzy łuki na bulwarze przymostowym symbolizują koleje losów konstrukcji mostu. Łuki te są zbudowane z trzech materiałów, które użyte były do budowy kolejnych mostów przez Odrę – drewna, żelaza i żelbetu, stosownie do czasów, w których je wykorzystano.
Jedziemy dalej i podziwiamy piękno nadodrzańskich krajobrazów po sąsiedzkiej i naszej stronie granicy. Ostatecznie lądujemy przy kościółku w Krajnku Górnym, gdzie wypakowujemy nasze ciała rowery i… merdającą radośnie Julkę. Grzbietem wzgórz nadodrzańskich, szosą Krajnik – Piasek (okolice kopalń piasku w Bielinku) jedziemy na rowerach do Zatoni Dolnej – Julka „na piechotę” :) Na skrzyżowaniu do Zatoni czytamy tablicę i robimy zdjęcia.
Zjeżdżamy „na łeb na szyję” (sic!) do Zatoni i wdrapujemy się rowerami do miejscowego kościółka (uff!) i podziwiamy jego skromniutką architekturę jak również widoki na Odrę i „leżące u stóp” Niemcy.
U podnóża kościółka, następna atrakcja – autentyczny wąwóz lessowy (?), przez który biegnie lokalna dróżka.
Żegnamy kościółek i jedziemy nad Odrę, dokąd wiedzie nas ciekawość atrakcji budowana przez napotkaną tablicę: „Dolina Miłości ->”…??? a potem jedziemy po nowo zbudowanym wale przeciwpowodziowym i mijamy graniczne zagrody. Po kilkuset metrach dojeżdżamy do miejsca, gdzie zaczynają się (lub kończą :)) szlaki turystyczne po Dolinie Miłości. Odpoczywamy chwil kilka, posilamy się i… robimy zdjęcia.
Niestety, dzień teraz krótki i ze światłem kłopot, więc skracamy nasze wojaże do tych ścieżek, które najwygodniej doprowadzą nas do mety w Krajniku. Po drodze mijamy Stawy Adama i Ewy a potem podążamy na Wzgórze Pamięci…
Ki diabeł te nazwy powymyślał… Nic tam – wdrapujemy się z rowerami ciężko pchając je pod strome podejścia. Pierwszy padł Andrzej po nim Stach i Bogusia, a Julka śmiała się z nas merdając ogonkiem od boku lewego do prawego. Po dotarciu na Wzgórze Pamięci zaczęliśmy rozumieć jego nazwę… - będziemy pamiętać mękę wejścia…
Dalej malowniczymi serpentynkami biegnącymi przez zbocza głębokich dolin – raz w dół, raz pod górę, mijając kilka mostków i docieramy do szlaku zielonego, by – już w zapadającym zmroku – dotrzeć do Krajnika. Myśleliśmy wszyscy, że po atrakcyjnych, a jakże, ale trudach tej krainy powrót będzie jak „bułka z masłem”… Odtrąbiwszy po cichu swe zwycięstwo dotarliśmy na polną wierzchowinę tych wzgórz i… teraz dopiero zaczęły się schody…! - brak jakiejkolwiek ścieżki po totalnie zarośniętym pasie krzewów wiodących do Krajnika przez pola uprawne z kapustą czy czymś podobnym i lubianym zapewne przez zające, ale nie przez nas… Utytłani po kolana w gliniastej glebie, z wodą chlupoczącą w butach, pokłuci przez jakieś jeżyny czy maliny – chyba raczej te drugie, bowiem czuliśmy się jak w nie wpuszczeni, dotarliśmy do starego parku dworskiego w Krajniku Górnym, świecąc latarkami rowerów, przez jakieś prywatne podwórka, che, che – że też nam psy spodni nie pościągały…! - dotarliśmy do ukochanego autka! W wojsku, a byłem saperem-minerem, dowódca kompanii, gdy żołnierze omijali na poligonie kałuże i błoto, wrzeszczał: „Co?!! Saper się boi wody?!! - Padnij!!!” I w tym kontekście wspominając wędrówkę przez Dolinę Miłości zapamiętamy ją jednak miło. Polecamy to miejsce pragnącym rozruszać kości i pocieszyć oko. :) W wyprawie udział wzięli: Bogusia, Stach i Andrzej.
Tego dnia miało miejsce jeszcze jedno ważne wydarzenie. Otóż w polickim MOK-u "Koncert i wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych z okazji Odzyskania Niepodległości" poprzedziło uroczyste nadanie tytułu Honorowego Obywatela Gminy Police naszemu koledze klubowemu Olkowi Dobie. Tego aktu dokonał na wniosek Burmistrza Władysława Diakuna - Przewodniczący Rady Miejskiej Witold Król w obecności Honorowego Obywatela Gminy ks. prałata Jana Kazieczki.
Po tym uroczystym akcie Ewa Filipowicz - wykładowca w Akademii Sztuki w Szczecinie zarosiła wszystkich do wspólnego realizowania "Śpiewnika patriotycznego". Ponad trzysta gardeł przez prawie dwie godziny grzmiało w sali koncertowej polickiego MOK-u, po czym wszyscy zostali zaproszeni na lampkę szampana i wielki tort.
(wgaw)
(anhel)
(snowicki)
(adalbert)
(gracjan)
(micolski)