LXVI Wycieczka "Rowerem w Nieznane"

Gdzież by tu pojechać w piękną, wiosenną niedzielę 19 kwietnia 2015 r. ? - Pytanie to męczyło zapewne wielu turystów, ale nasz zespół w składzie: Bogusia, Stach, Andrzej i Julka, nie "męczył się" ze znalezieniem odpowiedzi - dwie, trzy wymiany zdań i cel mieliśmy nakreślony: "Wycieczka do źródeł"! Dla niewtajemniczonych brzmi tajemniczo i ciekawie zarazem. Otóż celem wycieczki były źródła niezwykle malowniczych strumyków północnych stoków Wzgórz Warszewskich: Grzybnicy, Przemszy, Siedliczki i Kiernika, ale i kilka jeziorek rozsianych na wierzchowinie Wzgórz Warszewskich. Przy określoności celów wybór trasy był prosty - najkrótszą drogą, ale bez pominięcia niezwykle atrakcyjnych, uroczyskowych fragmentów dolin naszych strumyków i jeziorek "nachapać się" jak najwięcej piękna przyrody i tym samym naładować wyczerpane szarą zimą nasze emocjonalne akumulatory. Trasa nasza wiodła przez działki przy ul. Bursztynowej i dalej przez wschodnią flankę Siedlickich Pól. Na obrzeżach pól i lasu, wzdłuż dolnego biegu Grzybnicy już było atrakcyjnie. W miejscu, gdzie ścieżka z obrzeża pól i lasu wkracza w las dajemy nura w dół małym wąwozem wprost w objęcia Grzybnicy.

1.jpg

Przeprawiamy rowery przez strumyk i pchając je wspinamy się po wysokim zboczu Grzybnicy. Idziemy i podjeżdżamy na rowerach wzdłuż leśnej doliny rzeczki do miejsca, gdzie znów ją musimy przekroczyć.

2.jpg
3.jpg

Ale tu już "zaczęły się schody" - stromizna wielka i głęboka, ani tu zjechać ani zejść… Bogusia na to: "gdybym wiedziała, że Andrzej wymyśli taki tor przeszkód, to bym siedziała w domu"… Cóż zostało - rower pod pachę i wio z góry i pod górę, i powrót po Bogusianego rumaka i znów to samo. Stach wykazał większą determinację i nie dał mi w łapy swego roweru - i jak to chłop z dziada pradziada sam go targał… :) Wydostaliśmy się w ten sposób na południową krawędź doliny Grzybnicy. Łapiemy oddechy, a że Bogusi "już przeszło", to i w dobrym humorze częstuje nas kawą z termosa.

4.jpg
5.jpg

Po chwili jedziemy przez las w kierunku leśnego jeziorka leżącego już we włościach Przęsocina, podziwiamy różnicę tej części krajobrazu malującą się na przestrzeni lat około… czterdziestu (sic!). Rozmawiamy z napotkaną, starszą parą, która kosztowała tu wiosny mocząc kije za karasiami. Stąd już niedaleko do drugiego jeziorka leżącego na skraju lasu i przęsocińskich pól - niezwykle urokliwe to miejsce, lecz tu wiadro dziegciu w tej beczułce miodu - młodzieżowo można określić to jako "syf" - miejsce totalnie zaśmiecone przez, jakby to nazwała Magdalena Samozwaniec, miejscowych "pastuchów porykujących na bydło"… Potłuczone butelki po trunkach, brud po bezładnie palonych ogniskach, części wyposażenia samochodów, kanisterki po olejach silnikowych… Żal ściska i tłoczy w gardła niecenzuralne słowa… Cóż, jedziemy dalej… Niedaleko, bo zaledwie kilkaset metrów zakolami drogi biegnącej przez trawiaste nieużytki pod liniami energetycznymi dojeżdżamy do samych źródeł Grzybnicy. Wydostajemy się ze źródliskowej dolinki na wierzch przęsocińskich pól i dostajemy się na ul. Szkolną w Przęsocinie, tu biegnącą jeszcze w lesie; przecinamy ją i kierujemy się na południe wzdłuż granicy lasu i pól do źródeł Przemszy - równie pięknego swą głęboką doliną strumienia co Grzybnica. Przed samym źródełkiem Przemszy mijamy leśne jeziorko, które notabene jest jeziorkiem źródliskowym tego strumienia. To piękne miejsce jednak nas przeraża swym totalnym zaśmieceniem - setki butelek pływających w oczku - widok posępny i niepokojący - gdzie są gospodarze terenu, straż miejska, straż leśna, władze.

6.jpg
7.jpg

"Gmina zielona", psia mać… Cóż robić - żujemy gorycz, zostawiamy rowery przy źródełku Przemszy i idziemy podziwiać nieodległą, ale już potężną dolinę tej strugi. Wracamy do rowerów i jedziemy ul. Szkolną do wsi. Na placu w centrum Przęsocina kontemplujemy obelisk upamiętniający niemiecko-polską historię miejsca. Jedziemy ul. Kościelną do drogi łączącej się z ul. Bukowską, która to "ulica" zapożyczyła miejską nazwę dla polnej i wyboistej drogi. Mijamy po drodze jeden z celów naszej wycieczki - śródpolny staw, który jest teraz niedostępny publicznie, gdyż leży we włościach Rancza Ponderosa. Dalej podążamy do Bukowskiego Stawu.

8.jpg

Wzdłuż jednej z licznych tu, sarnich ścieżek podchodzimy nieco wyżej po pochyłej łące, ale i tu nic więcej nie widać. Opuszczamy Bukowski Staw i jedziemy do pobliskiego tu Wodozbioru. Miejsce jest wyposażone w wieżę widokową ze sporą platformą - jest też odwiedzane przez licznych turystów. Podziwiamy leśną polaną z zespołem trzech połyskujących na niej taflami bagnistych jeziorek. - Tu bierze swój początek strumyk Gręziniec toczący swe wody do Golęcińskiej Odry. Wśród napotkanych turystów słyszę: "a to pewnie Andrzej H."? Odwracam głowę, a tam Bogusia ze Stachem objaśniają turyście cosik o mnie. - Ki diabeł, mruczę… - O! Cześć Marcin! Jakże miło cię widzieć po latach spędzonych na emeryturze. Miło człowiekowi, gdy go miło poznają dawni koledzy! Marcin - jak i my kosztował ze swym synem (chłop ze trzy lata!) piękna wiosny na rowerze. Gadu-gadu i udało nam się (łatwizna!) namówić Marcina na wycieczkę do następnego jeziorka - Goślickiego Stawu. Ma on jeszcze kilka imion: Jezioro na Goślicach, Staw na Goślicach, Jeziorko Leśne itp.

9.jpg
10.jpg

Jedziemy na zachód i południe początkowo wśród przęsocińskich pól, potem już przez las. Za półtora kilometra dojeżdżamy do jeziorka. Tu robimy popas. Żegnamy Marcina objaśniając mu marszrutę powrotną i… pożeramy smaczne, imieninowe, Bogusiowe ciasta, przytargane przez Solenizantkę w plecaku (Julka także coś z tego podżarła). Kawa też jeszcze jest. Naraz pomiędzy drzewami migają nam na czerwono i niebiesko znajome sylwetki "Samo-Ramców" - to Marek i Włodek podążają na swych szprychowcach! Przywołujemy ich - zdziwieni podchodzą. Rozmawiamy, śmiejemy się, a Stach pstryka nam kolejną fotkę. Jeziorko Goślickie to nadzwyczaj urokliwe miejsce, ale i tu śladów barbarzyństwa pseudoturystycznego aż nadto…

11.jpg
12.jpg

Z Goślic podążamy w stronę Dębu Bogusława. Przejeżdżamy opodal źródeł Siedliczki, Kiernika ale i Sołtysiego Potoku, które żłobią swe doliny w stronę Siedlickich Pól. Od Dębów skręcamy w dół, w stronę Siedlic i w połowie tej drogi przekraczamy przez groblowy mostek Siedliczkę. Posuwamy się brzegiem jej doliny, aż tu nagle cosik nam miga między drzewami na niebiesko… Ciężarówka jaka, czy coś… Bogusia mówi: eee - toi-toie stoją… - Czy Ci Kobieto zmęczenie wiosną wzrok rozregulowało? Ale po chwili dojeżdżamy do tego "przewidzenia", naprawiamy wzrok i zgodnie konstatujemy - toj-toie! Pierwszy kwietnia daleko za nami… O co chodzi…? Zaglądamy do środka, a Bogusia wydaje z siebie zduszony okrzyk: - ja pierniczę - papier jest nawet w rolkach. I pachnie ładnie! Drapiemy się po głowiznach ze zdumienia - nawet Julka ze zdziwienia przestała merdać ogonkiem… Napotkani biegacze dzielą się z nami uwagami - postęp idzie przez Polskę trochę dziwnymi drogami, ale… idzie! Później dowiadujemy się, że tędy przebiegała trasa jakiegoś liczebnego rajdu z kijkami. - Chwała organizatorom tej imprezy!

13.jpg

Z "kibelków" zjeżdżamy do Siedlic na zasłużoną wyżerkę w Karcznie Jana. W sumie trasa naszej 66 Wycieczki w Nieznane złożyła się z osiemnastu kilometrów - jak na rowerową, to jakaś krótka była, ale za to bardzo treściwa i malownicza. Zachęcamy do jej powtórzenia wszystkich, którzy nie znają tej części Wzgórz Warszewskich - naprawdę warto!


(anhel)
(snowicki)

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-NonCommercial-NoDerivs 3.0 License